Jeż, co tupta za dnia i bohater na rowerze
Kilka dni temu zdarzyła mi się pewna sytuacja, która sprawiła, że jakoś cieplej zrobiło mi się na sercu i bynajmniej nie była to zasługa widoku uroczego zwierzątka.
Jadąc nadmorską ścieżką rowerową, kilka metrów od przejścia dla pieszych zauważyłam, że rowerzystka naprzeciwko mnie przystanęła i wyraźnie na coś czekała. Zorientowałam się, że po ścieżce, bardzo powoli przechodzi mały jeżyk. Również przystanęłam, ale za chwilę, bez zatrzymania przejechał inny rowerzysta, wymijając co prawda wędrowca, jednak ten ze strachu skulił się w kolczasty kłębek. Gdy odjechał, ten na powrót podjął się drogi. Uszedł ze dwa mini jeżowe kroczki i nadjechał kolejny rowerzysta, który nie tylko się zatrzymał, ale podszedł do jeżyka i chciał wziąć go na ręce, aby przenieść biedaka na trawę. Jeż oczywiście wyposażony jest w igły, ale bohater na rowerze znalazł sposób; wyciągnął z plecaka koszulkę i w nią owinąwszy zwierzę przeniósł bohatersko na drugą stronę ścieżki.
jeśli z resztą sami zastanawiacie jak zachować się wobec jeży, polecam zajrzeć tutaj:
https://jezeszczecin.wordpress.com/o-jezach-pigmejskich/najczesciej-zadawane-pytania/
Oczywiście nie mogło być zaraz tak kolorowo, już po sekundzie ktoś podszedł do ratownika zwierząt leśnych z pretensją, że powinien zanieść zwierzę w lepsze miejsce, bo niby co jeżowi po tym skrawku zieleni, na co nasz rowerzysta oznajmił, że na pewno mu będzie na nim lepiej, niż na ścieżce rowerowej, z czym trudno się nie zgodzić. Ponadto zdaje mi się, że skoro jeż sam wybierał się w tamtą stronę, to miał jakiś plan, co dalej ze sobą pocznie, w gruncie rzeczy nie są to stworzenia bezmyślne. Szybka reakcja, miły gest i poświęcenie ze strony rowerzysty poprawiły mi humor, ale nie zdążyłam mu o tym powiedzieć…
Historia jak z „Transatlantyku” Gombrowicza
Przypomniało mi to pewną inna historię związaną z ratowaniem bezbronnego stworzonka, jakim w tej historii nie jest jeż, a żuczek. Spacerowałam brzegiem morza i zauważyłam małego żuczka, leżącego na plecach i desperacko wywijającego kończynami. Schyliłam się i pomogłam mu stanąć na nogi, zupełnie dosłownie. Po kilkunastu metrach podszedł do mnie młody mężczyzna z zagranicy i zapytał, czy pomogłam temu żuczkowi, aby mógł wstać, odpowiedziałam, że tak, na co on odparł, że to bardzo miłe z mojej strony.
Dla mnie była to zwykła rzecz, zajęła mi dwie sekundy, licząc od podjęcia decyzji do powrotu do marszu. Zdziwiło mnie, że w ogóle ktoś to zauważył, ale było mi bardzo miło, że podszedł wyznać mi jego odczucia względem tej sytuacji. Zwykła życzliwość i umiejętność docenienia jej są naprawdę niezwykłym darem trzymającym ten szalony świat rydzach.
Dlatego odczułam pewien smutek, że jeżowemu wybawicielowi nie zdążyłam powiedzieć, że doceniam to, co zrobił. Zwracam się do ciebie czytelniku, żebyś ty umiał docenić dobro innego człowieka, gwarantuję, że nic to nie boli, ani nie a na sercu cieplej i lżej.